środa, 2 września 2015

Are you vulnerable?

Jest takie określenie w języku angielskim, które dźwięczy mi ostatnio dość często w mojej pełnej myśli głowie.
Owe słowo to "vulnerable" za którym kryje się więcej niż myślisz.

niedziela, 21 czerwca 2015

Okno

Podszedł do niej. Musnął jej delikatne, damskie ramię. Zbliżył wargi i dotknął nimi jej skóry.
Ona stała. Niewzruszona, patrząc w dal. Jakby tęskniła, jakby marzyła.
Objął ją w pasie, delikatnie przycisnął do swojego ciała.
Nic.
Stała jak skała. Zapatrzona w przestrzeń, oddalona od niego.
Wreszcie w przypływie frustracji złapał ją mocniej za nadgarstki chcąc obrócić ku sobie.
Stawiła opór. Patrzenie mu w oczy stanowiłoby nagrodę, na którą jak sądziła, nie zasłużył.
Powstrzymała łzy. Wzięła głęboki oddech. Odeszła.
Zostawiła go. Nie patrząc za siebie.
Odeszła.

czwartek, 21 maja 2015

Ludzie i ludzie.

Jak to jest, że z pewnymi osobami czujesz się rewelacyjnie, naturalnie, radośnie, podczas gdy w innym gronie łapiesz spinkę, bardzo uważasz na materiał, który produkujesz werbalnie, a nawet w ciele czujesz, że coś jest nie tak?
Oczywistą oczywistością jest to, że pierwsze środowisko jest dla Ciebie bardziej sprzyjające pod każdym względem, prywatnym i zawodowym. Czujesz się bezpiecznie, możesz rozwijać skrzydła i inne piórka.
No dobrze, ale już wiemy, że nie żyjemy w świecie idealnie równych dróg, miesięcy miodowych trwających miesiąc czy niskokalorycznych tortów z orzechami i kajmakiem. No niestety.


poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Pomóż sam/a sobie

Ostatnie dni są dla mnie ciężkie, nawet bardzo.
Ból to zdecydowanie coś, co ostatnio najczęściej odczuwam.
Dochodziło do momentów kiedy nie czułam już nic, a to chyba jest najgorsze.
Poczucie nicości, beznadziei. W takich chwilach różne głupie myśli przychodzą do głowy.
Co pomaga?

piątek, 10 kwietnia 2015

i znowu te pytania

Mam ten problem, że sporo analizuję. Sporo rozmyślam. Sporo sobie wrzucam i się zamartwiam.
Jak coś nie idzie po mojej myśli, celuję w siebie. Biję się w środku.
W pewnym momencie wszystko siada.

Jak można po takich aktach, wstać, otrząsnąć się i iść dalej (jak mądrze radziła jedna z czytelniczek kapeluszowego bloga)?
No ciężko jest.
No bo jeśli wstaniesz to jednocześnie z bagażem niepowodzenia a także z ciosami, które sama/sam sobie wymierzasz właśnie za te niepowodzenia.

Czasem żałuję, że logika wcale nie ma takiej ważnej roli w życiu jak może się wydawać.

Lubię swoją emocjonalność. Mam wtedy kontakt ze swoim wnętrzem. Ze swoim Ja.
Ale życie naprawdę byłoby lżejsze, gdyby czasem racjonalne wytłumaczenie było wystarczające.

Boli mnie, oj boli, że osiągnięcie złotego środka stanowi dla mnie zagadkę, do której rozwiązania szukam i szukam... i znaleźć nie mogę.

Jak odpuścić i cieszyć się z tego co się ma? To pytanie nurtuje mnie ostatnio dość mocno.

Odpowiedzi na razie ani nie znam ani jej nie czuję...

poniedziałek, 30 marca 2015

Pudełko subiektywności

Ostatnio mocno zastanawia mnie i zdumiewa (również mocno), jak bardzo ludzie są zamknięci
we własnych czterech ścianach myślenia.
Mam się za osobę dość otwartą i szeroko patrzącą na świat. Wydaje mi się, że w kontakcie zostawiam przestrzeń dla światopoglądu drugiej osoby. Co więcej, podejrzewam, że moi bliscy potwierdziliby moje słowa, a także podkreśliliby moją (nadludzką nieraz) umiejętność słuchania.

Jednak ostatnio zauważyłam, że nie jest tak kolorowo.
Poczułam na własnej skórze, jak bardzo trudno jest przyjąć czyjąś perspektywę.
Nie wysłuchać, czy "zaakceptować" lub co gorsza "tolerować", tylko zrobić step back co do własnych wniosków i przyjąć rację drugiej strony.
Cholernie ciężkie to zadanie. Naprawdę.
Jednakże może być cholernie mądre...oczywiście o ile otaczasz się mądrymi ludźmi, albo chociaż takimi co mądrze mówią :)
Fajnie jest mieć swój światopogląd, zdanie na każdy/ważny temat, ale niefajnie gdy staje się to klatką do której w pewnym momencie gubimy klucz.
I tak pozostajemy w niej, samotnie, biernie, nie mamy szansy ujrzeć piękna i brzydoty, mądrości i głupoty z zewnątrz.
Stoimy w miejscu.
No chyba, że wciąż sprawia nam przyjemność taplanie się we własnych ideach.

No ale wtedy...pozostaje już tylko kozetka ;)



środa, 18 marca 2015

Bez tytułu.

Rozczarowanie.
Okrutna przypadłość. Dodaje lat w mgnieniu oka. Niestety nie lat mądrości, tylko starości.
Podcina skrzydła. Spadasz prosto na  twarz. Zmiażdżenie totalne.
Jak się podnieść? Jak pozbierać do kupy plany, marzenia, yyy siebie?
Mieć pigułkę aby wydostać się z tej bańki anhedonii. Nie smutku, żalu, wkurwienia, nie...szkoda.
Bladość, szarość, afektu zero. Stan nieznośny.
Nie polecam.

piątek, 6 marca 2015

Pierwsza miłość nie rdzewieje?

Pont-des-Arts-Paris-France-Love-Locks-photo-by-Jonathan-Savoie_1200


Chyba każdy pamięta TĘ osobę, do której pierwszy raz w swoim młodym życiu poczuł coś niewytłumaczalnie intensywnego i przyjemnego.
Pierwsze muśnięcie ręki, głębokie spojrzenie, nieśmiałe objęcie, wreszcie ten pierwszy pocałunek?
Tego się nie zapomina. Uważam, że pierwsza miłość ma zapewnione specjalne miejsce w naszym sercu. Dożywotnio...choć to będę mogła stwierdzić u swojego kresu.
Moja młodzieńcza miłość trwała wiele lat i skończyła się dość nieprzyjemnie. Ktoś został zraniony, a w efekcie poobijane zostały dwie osoby.
Po kilku latach (pięciu czy sześciu) okoliczności znowu nam sprzyjały i wróciliśmy do siebie.
Jednak nie trwało to długo, byliśmy już zupełnie inni, albo tak nam się tylko wydawało.
Wtedy czułam, że połączyła nas czysta chemia i piękne wspomnienia.
Znowu każdy poszedł w swoją stronę, wiedząc, że już nie pasujemy do siebie, że już z siebie "wyrośliśmy".
Dlatego też wyobraź sobie Drogi Czytelniku jakie było moje zdziwienie, gdy po kolejnych 6 latach okoliczności znowu okazały się sprzyjające, chemia zadziałała a my patrzyliśmy sobie w oczy jak zakochane dzieciaki sprzed tych 12 lat.
Czyżby w ten sam sposób? Czy tym razem nie było to wyłącznie pożądanie?
Gdzie tym razem nas to zaprowadzi? Nie wiem.
Raczej mam w zwyczaju fatalizować niż patrzeć na związki przez różowe okulary.
Jedno jest pewne, po tylu latach uważam, że z pierwszej miłości się nie wyrasta.
Może związana jest z tym mądrość dziecięca, pewna prostota, czyste spojrzenie na drugą osobę, nieobarczona zbędnymi komplikacjami czy manipulacjami.
Czemu wyzbywamy się jako dorośli tego pięknie prostego sposobu zbliżania się do ludzi?
A może tylko go chowamy głęboko w sobie aby przetrwać w tej dżungli sprytu i kolorytu?
A może jesteś tym szczęściarzem, który potrafi tak jak dziecko zakochać się bez pamięci, bez strategii, gierek i zaakceptować drugą osobę po prostu taką jaką jest a także siebie w takiej konfiguracji?
Trochę Ci zazdroszczę.          

niedziela, 1 marca 2015

Lekcja świadomości


Trafiłam na zdjęcie kiedyś bliskiej mi osoby. Nie aż tak bliskiej, aby czuć potrzebę ponowienia kontaktu,
ale nie tak dalekiej aby nie poczuć sentymentu.
Przypomniały mi się nasze wspólne chwile, nastolatek borykających się z trudnymi jak na tamten okres wydarzeniami. Tyle plotek, kłótni, zagmatwań było wokół. Wspominam to z lekkim rozbawieniem, tęsknotą ale i ulgą. To niesamowite jak perspektywa potrafi się zmienić z biegiem lat.
Tamte problemy a te problemy, tamte relacje a dzisiejsze relacje, tamte zawody a te aktualne...
Wspomnienie o niej pozwoliło mi docenić to co mam dzisiaj, a raczej bliskich, którymi się otaczam.
Bliskich których nie chciałabym stracić, tak bliskich, że gdyby to się wydarzyło czułabym znacznie więcej aniżeli tylko sentyment.
Z czasem dojrzewa w nas świadomość tego, co tak naprawdę jest dla nas najważniejsze u drugiej osoby.
Ta potrzeba staje się bardziej przejrzysta.
Z czasem dostrzegamy czego i dlaczego tak bardzo poszukujemy u innych.
Dzięki temu poznajemy lepiej siebie samych.
Jeśli mamy oczy otwarte wystarczająco szeroko, wiemy czy jesteśmy w relacji bo cenimy tego człowieka, czy dlatego, bo czujemy pewne braki, które ta osoba w nas wypełnia.
I teraz moje pytanie, co jest dla nas/ludzi/Ciebie ważniejsze?
Czego tak naprawdę bardziej potrzebujesz, wypełnienia pustki czy wartości człowieka samego w sobie?
Kiedy będziesz czuć sentyment napotykając tę osobę po latach, a kiedy głęboki smutek?
Te pytania wbrew pozorom nie są łatwe. Ja nadal staram się na nie odpowiedzieć...    


środa, 25 lutego 2015

Z przekazem.

Jakąś godzinę temu czułam bliżej niezidentyfikowane, drażniące uczucie, coś przeszkadzało mi nawet w czytaniu tekstu, który szczerze mnie fascynuje. Mając takiego chochlika w środku, wzbudzającego nawet łzy bez wyraźnego powodu, postanowiłam bliżej mu się przyjrzeć.

Cóż ujrzałam?
Usłyszałam własne narzekanie, niezadowolenie z sytuacji, głównie z nowości, która mnie czeka w marcu.
Strach przed nieznanym? Nieee, to nie to. Dążyłam usilnie do tej zmiany. Wiem, że przyniesie mi wiele korzyści. Idę w dobrym kierunku, staram się, cel jest coraz bliżej, a mimo to moje ciało ugina się na podobiznę zmęczonej trudem życia staruszki, uśmiech  (jaki tam uśmiech!) i energia znikają.

Co tak naprawdę się dzieje? Bądź szczera, nie kombinuj-mówię sobie.
Ta cholerna kontrola!
Problem zidentyfikowany: Sytuacja nie wygląda dokładnie tak jakbym chciała.
Marcowa zmiana jest zdecydowanie pozytywna, ale z czego tu się cieszyć jak nie wszystko wygląda tak jak zaplanowałam? Czy tylko Ja tak mam? Czy to perfekcjonistyczne podejście/plan/kontrola muszą tak siadać na moim nastroju? Czy zawsze będę się zadręczać, gdy coś nie jest takie jakbym sobie tego życzyła? Ambicje, organizacja, działanie są ważne i cenię je w sobie, ale to już zakrawa o zepsucie!
No bo jak bardzo można wymagać, aby sytuacja była idealnie dopasowana pod swoje upodobania? Wymagać można, ale cieszyć się z tego co już się osiągnęło to konieczność!

W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że narzekam na obiektywnie dobrą sytuację.
Postanowiłam jutro przeżyć dzień na pełnym chillu i relaksie. Skupiłam się na pozytywach mojej sprawy.
Jutro dzień uśmiechu i zajmowania prawego pasa ruchu. Tym razem tryb prowadzenia bryki a'la kobieta śpiesząca do porodu zamieniam na emerycki.
A wyprzedzajcie mnie i zaglądajcie do mojego okna z wytrzeszczonymi oczętami, chętnie odwzajemnię się szerokim uśmiechem i mam nadzieję, że przekażę potrzebującemu komunikat:
WYLUZUJ a będzie Ci dane.

poniedziałek, 23 lutego 2015

Pytania do siebie. Pytania do Ciebie.

Jak często mówię o tym, co tak naprawdę czuję?
Jak często świadomie przeżywam to, co tak naprawdę czuję?
Jak często moi mili widzą, co tak naprawdę czuję?
Jak często moi bliscy szczerze wyrażają swoje emocje?

Trudno odpowiedzieć.

A jak często chowam uczucie słabości, gdy tylko czuję, że nadciąga?
Jak często sięgam po książkę/film/cukier/tabletkę na ból żeby pozbyć się bliżej nieokreślonego, niewygodnego uczucia?
Jak często inni widzą moje niezrozumiałe wycofanie, albo smutek w oczach przy wykrzywionych ustach  przypominających uśmiech?
Jak często oni sami  wpadają w nagłe"przeziębienia" czy mają "ciche dni"?

Czemu tak często przybieramy maski, robimy dobrą minę do złej gry? Czemu tak bardzo oddalamy się od swojej emocjonalnej strony?
Czemu tak bardzo boimy się przyznać do słabości/smutku/bezradności/wstydu/złości?

Czy nie czyni to nas jeszcze bardziej samotnymi?

Zacznę od początku...

Nie wiedziałam, że z tworzeniem bloga związane jest podejmowanie MASY decyzji.
Kolor czcionki u dołu ekranu wbrew pozorom nie jest wcale drobnym szczegółem gdy tworzysz coś, co ma stać się przestrzenią do bardzo intymnych i szczerych myśli.
A myślę sporo, lubię pisać, mam bystre oko, fascynują mnie ludzie, ich historie, umysły. Życie moje i innych wciąż napędza mnie do coraz głębszego poszukiwania [dopisz czego, jeśli chcesz].
I mimo, że rozumiem to poszukuję dalej. I tak sobie myślę, więc jestem. Jestem więc piszę. To jest moje zboczenie, ale lubię je. Nawet bardzo.
Dobranoc.