środa, 25 lutego 2015

Z przekazem.

Jakąś godzinę temu czułam bliżej niezidentyfikowane, drażniące uczucie, coś przeszkadzało mi nawet w czytaniu tekstu, który szczerze mnie fascynuje. Mając takiego chochlika w środku, wzbudzającego nawet łzy bez wyraźnego powodu, postanowiłam bliżej mu się przyjrzeć.

Cóż ujrzałam?
Usłyszałam własne narzekanie, niezadowolenie z sytuacji, głównie z nowości, która mnie czeka w marcu.
Strach przed nieznanym? Nieee, to nie to. Dążyłam usilnie do tej zmiany. Wiem, że przyniesie mi wiele korzyści. Idę w dobrym kierunku, staram się, cel jest coraz bliżej, a mimo to moje ciało ugina się na podobiznę zmęczonej trudem życia staruszki, uśmiech  (jaki tam uśmiech!) i energia znikają.

Co tak naprawdę się dzieje? Bądź szczera, nie kombinuj-mówię sobie.
Ta cholerna kontrola!
Problem zidentyfikowany: Sytuacja nie wygląda dokładnie tak jakbym chciała.
Marcowa zmiana jest zdecydowanie pozytywna, ale z czego tu się cieszyć jak nie wszystko wygląda tak jak zaplanowałam? Czy tylko Ja tak mam? Czy to perfekcjonistyczne podejście/plan/kontrola muszą tak siadać na moim nastroju? Czy zawsze będę się zadręczać, gdy coś nie jest takie jakbym sobie tego życzyła? Ambicje, organizacja, działanie są ważne i cenię je w sobie, ale to już zakrawa o zepsucie!
No bo jak bardzo można wymagać, aby sytuacja była idealnie dopasowana pod swoje upodobania? Wymagać można, ale cieszyć się z tego co już się osiągnęło to konieczność!

W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że narzekam na obiektywnie dobrą sytuację.
Postanowiłam jutro przeżyć dzień na pełnym chillu i relaksie. Skupiłam się na pozytywach mojej sprawy.
Jutro dzień uśmiechu i zajmowania prawego pasa ruchu. Tym razem tryb prowadzenia bryki a'la kobieta śpiesząca do porodu zamieniam na emerycki.
A wyprzedzajcie mnie i zaglądajcie do mojego okna z wytrzeszczonymi oczętami, chętnie odwzajemnię się szerokim uśmiechem i mam nadzieję, że przekażę potrzebującemu komunikat:
WYLUZUJ a będzie Ci dane.

poniedziałek, 23 lutego 2015

Pytania do siebie. Pytania do Ciebie.

Jak często mówię o tym, co tak naprawdę czuję?
Jak często świadomie przeżywam to, co tak naprawdę czuję?
Jak często moi mili widzą, co tak naprawdę czuję?
Jak często moi bliscy szczerze wyrażają swoje emocje?

Trudno odpowiedzieć.

A jak często chowam uczucie słabości, gdy tylko czuję, że nadciąga?
Jak często sięgam po książkę/film/cukier/tabletkę na ból żeby pozbyć się bliżej nieokreślonego, niewygodnego uczucia?
Jak często inni widzą moje niezrozumiałe wycofanie, albo smutek w oczach przy wykrzywionych ustach  przypominających uśmiech?
Jak często oni sami  wpadają w nagłe"przeziębienia" czy mają "ciche dni"?

Czemu tak często przybieramy maski, robimy dobrą minę do złej gry? Czemu tak bardzo oddalamy się od swojej emocjonalnej strony?
Czemu tak bardzo boimy się przyznać do słabości/smutku/bezradności/wstydu/złości?

Czy nie czyni to nas jeszcze bardziej samotnymi?

Zacznę od początku...

Nie wiedziałam, że z tworzeniem bloga związane jest podejmowanie MASY decyzji.
Kolor czcionki u dołu ekranu wbrew pozorom nie jest wcale drobnym szczegółem gdy tworzysz coś, co ma stać się przestrzenią do bardzo intymnych i szczerych myśli.
A myślę sporo, lubię pisać, mam bystre oko, fascynują mnie ludzie, ich historie, umysły. Życie moje i innych wciąż napędza mnie do coraz głębszego poszukiwania [dopisz czego, jeśli chcesz].
I mimo, że rozumiem to poszukuję dalej. I tak sobie myślę, więc jestem. Jestem więc piszę. To jest moje zboczenie, ale lubię je. Nawet bardzo.
Dobranoc.